Kontakt: Hubert Jarzębowski 📞 +48 500 044 198  📧 Wyślij email
Wulkan Sabyinyo. Wulkany WIrunga w Ugandzie. Park narodowy Mgahinga.

Wulkany Wirunga. Słonie leśne we mgle – relacja z wycieczki

Szlak Kilembe w Górach Ruwenzori zapewnia całkiem niezłą aklimatyzację przed wejściem na Margheritę (5109 m). My postanowiliśmy odbyć wcześniej jeszcze jedną wycieczkę „aklimatyzacyjną” na wulkan Sabyinyo (3674 m) w paśmie Wirunga, żeby być pewni, że w Ruwenzori wszystko pójdzie gładko i bez problemów. „Wycieczka na rozgrzewkę” – zapewniał organizator (czyli ja). Oczywiście tak się tylko gada. Wycieczka na duży wulkan w środku lasu deszczowego w Afryce Równikowej nigdy nie jest tylko „na rozgrzewkę”…

Wulkany Wirunga są znane szerzej przede wszystkim z filmu „Goryle we Mgle” o niestrudzonej obrończyni przyrody i goryli górskich – Dian Fossey. Jej grób znajduje się w Rwandzie na zboczach Karisimbi (4507 m) – najwyższego z ośmiu wulkanów. Dwa z nich są czynne – w zeszłym roku lawa z wulkany Nyiragongo niemal zniszczyła duże miasto Goma w DR Kongo.

Wulkany Wirunga w Ugandzie

Na granicy Rwandy i Ugandy znajdują się trzy wulkany. Ich ugandyjskie stoki znajdują się w Parku Narodowym Mgahinga. To właśnie tutaj i w Nieprzeniknionym Lesie Bwindi żyją ostatnie goryle górskie. Najwyższym z trójki wulkanów jest Muhavura (4127 m), czyli „Przewodniczka”. Zaraz obok znajduje się siedemset metrów niższy wulkan Gahinga (3474 m) – czyli w luźnym tłumaczeniu „Kamieni Kupa”. Muhavura to solidna, dwudniowa wyrypa, Gahinga to kilkugodzinny spacer. Idealny do aklimatyzacji jest najatrakcyjniejszy ze wszystkich wulkan Sabyinyo. Jego nazwa oznacza „Zęby Starego Człowieka” i odnosi się do jego charakterystycznego postrzępionego kształtu, wyróżniającego go od pozostałych gór w okolicy przypominających niemal idealne stożki.

Po drodze znad Jeziora Wiktorii do Kisoro, stolicy górskiego regionu Kigezi w południowo-zachodnim narożniku kraju, kilkukrotnie zatrzymują nas patrole wojskowe. Wojska ugandyjskie uczestniczą właśnie w dwóch misjach w Kongo oraz Somalii. Islamscy ekstremiści przeprowadzają czasem akcje odwetowe, z których najgłośniejsze były ataki bombowe w Kampali na kilka tygodni przed naszym przylotem. Autobusy z miejscowymi sprawdzane są bardzo skrupulatnie. Wszyscy muszą wyjść, okazać wojskowym dokumenty i zawartość plecaków. Checkpointy stoją co kilkanaście kilometrów, co znacząco uprzykrza przejazdy pomiędzy najbliższymi nawet miastami. Na widok muzungu strażnicy machają tylko rękami, żeby jechać dalej.

W Kisoro mieszkamy na uboczu, wśród drzew i ptaków, w najbardziej historycznym hotelu w mieście – zbudowanym przez Belgów Traveller’s Inn, w którym już od lat 50-tych kwaterowali się wszyscy naukowcy zajmujący się gorylami górskimi. Do siedziby parku narodowego jedziemy przeszło godzinę po wertepach i bezdrożach, wśród górskich wiosek, pozdrawiani serdecznie przez miejscowe dzieci. Najczęściej krzyczały: „Muzungu, give me my money!!”. Nad strzechami chatek oraz polami kukurydzy widać wszystkie trzy okoliczne wulkany: największą Muhavurę, najmniejszą Gahingę oraz całą poszarpaną grań Sabyinyo.

Wulkan Sabyinyo – Zęby Starego Człowieka

W siedzibie UWA rozdzielamy się na ekipę sportową idącą na Sabyinyo oraz przyrodniczą odwiedzającą rodzinę goryli górskich. Przed trekkingiem wypełniamy papiery, płacimy za co trzeba, witamy się z ekipą uzbrojonych strażników parkowych i zaczynamy odprawę. Ta składa się przede wszystkim z pokazów tańca i śpiewu miejscowego zespołu regionalnego z plemienia Bafumbira, które, choć niezmierne urocze, znacząco zmniejszają nasze szanse na powrót przed zmrokiem.

No cóż, podziwiamy, klaszczemy, wręczamy nieplanowane napiwki i przechodzimy do długiej debaty czy iść w kaloszach czy zwykłych butach. Przewodnicy odpowiadają na pytania w typowo afrykańsko-salomonowym stylu. Czuję się trochę jakby wycieczkę prowadził Paulo Coelho:

– Kalosze czasem są potrzebne, a czasem nie, bo to zależy od pogody.

– A w takiej pogodzie jak jest dzisiaj to są potrzebne?

– To zależy od warunków na szlaku. Jeśli jest błoto – to będą potrzebne, a jeśli nie ma błota to nie są.

– A czy jest błoto na szlaku?

– To zależy od pogody.

Ja już byłem trzy lata wcześniej na Sabyinyo i wtedy bez problemu dało się wejść bez kaloszy, więc ostatecznie zdecydowałem się na zwykłe buty. Reszta grupy również. Strażnicy parku potwierdzili słuszność naszego wyboru. Powiedzieli, że w zwykłych butach przy dzisiejszych warunkach będzie się szło dużo lepiej, po czym ubrali kalosze i ruszyliśmy w drogę.

Wchodzimy na wulkan Sabyinyo – trójstyk granic Ugandy, Rwandy i DR Kongo

Po wulkanach Wirunga w każdym kraju wędruje się w towarzystwie strażników parku uzbrojonych w kałasznikowy. Trzy lata wcześniej w Rwandzie, podczas wejścia na Karisimbi naszej trzyosobowej ekipie towarzyszyło takich dwunastu, w tym jeden z ciężkim karabinem maszynowym z wieżyczką. To robiło naprawdę ciekawy klimat podczas noclegu w górach przy ognisku. Oficjalnie strażnicy służą do ochrony turystów przed dzikimi zwierzętami – bawołami, słoniami leśnymi.

Taki słoń leśny to nie przelewki. Dwa metry wzrostu, cztery długości, dwie tony wagi, prawie metrowe kły, w każdej łapie jeden palec więcej niż zwykły słoń z sawanny, narowisty charakter. Spłoszony potrafi być bardzo groźny.

Nieoficjalnie równie nieprzyjemne mogą być spotkania z kłusownikami oraz rebeliantami z Kongo. Ci na szczęście w ostatnim czasie nie zapuszczają się do Ugandy, więc i obstawa na Sabyinyo jest nieco bardziej minimalistyczna niż w Rwandzie: szło z nami tylko pięciu chłopaków.

Pierwsza część drogi jest dość płaska. Prowadzi po bagnach, ale przy odpowiedniej koncentracji można przejść ją suchą stopą. Dalej dżungla robi się coraz bardziej stroma, aż w końcu zbocze staje dęba do tego stopnia, że trzeba wspinać się po drabinkach posklecanych z gałęzi wrzośców. Z okolicznych drzew uważnie przyglądają się nam kameleony. W końcu docieramy na pierwszy szczyt przy górnej granicy lasu. Stąd zaczyna się najpiękniejsza część wycieczki, a roślinność przybiera coraz bardziej fantastyczne kształty. Tutaj spotykamy pierwsze senecje i ogromne lobelie – przedsmak prehistorycznej flory Ruwenzori. Grzbiet robi się coraz węższy i bardziej skalisty, wkraczamy w gęste mgły. Schodzimy po wilgotnych od mgły drabinach na przełęcz między pierwszym i drugim wierzchołkiem i zdobywamy drugi szczyt. Wysokość daje się już nieźle we znaki.

Z chmur wyłania się nasz cel – główny szczyt Sabyinyo na którym spotykają się granice Ugandy, Rwandy i Kongo. Widok ten wcale nie budzi w nas nowych pokładów sił i entuzjazmu. Wręcz przeciwnie. Większość wita go raczej przekleństwami. Z drugiego wierzchołka droga prowadzi bowiem stromo w dół, a potem znowu do góry po ciągu drabin, które nikną gdzieś w chmurach i wydają się nie mieć końca. A najgorsze w tym wszystkim jest, że droga w dół wcale nie będzie w dół, tylko trzeba będzie jeszcze wygramolić się znowu na drugi i pierwszy wierzchołek. Cóż, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.

Wulkan Sabyinyo. Wulkany WIrunga w Ugandzie. Park narodowy Mgahinga. Grupa High Away.

Walcząc niemiłosiernie z górą, brakiem aklimatyzacji, własnymi słabościami i wszystkimi innymi rzeczami, z którymi zazwyczaj walczy się podczas takich wycieczek docieramy w końcu na trójstyk granic i główny szczyt. Widok na chmury pod którymi ukrywają się trzy różne państwa bardzo nas cieszy. Pewien niepokój budzą głuche pomruki burzy gdzieś po rwandyjskiej stronie. Absolutnie nie chcemy się dowiedzieć jak śliskie są drabinki z wrzośców po deszczu, więc po szybkiej sesji fotograficznej ruszamy w dół.

Niestety w okolicy pierwszego wierzchołka dopada nas deszcz. Typowy równikowy, afrykański deszcz, który przychodzi nagle i leje jak sto tysięcy diabłów. Drabinki w mig stają się potwornie śliskie, a stroma ścieżka w lesie zamienia się w błotnistą zjeżdżalnię. Tempo marszu znacząco spada, nawet najsprawniejsi członkowie grupy co jakiś czas wywalają się na tyłki i coraz bardziej krąży nad nami widmo powrotu po ciemku. Myślę sobie, że trzeba było rano zapłacić lokalnemu zespołowi folklorystycznemu podwójnie, byle tylko nie tańczyli dla nas i nie śpiewali – mądry Polak po szkodzie.

Wulkany Virunga masz szansę odwiedzić na wyprawie
Śniegi na Równiku – trekking w Ruwenzori i Margherita Peak (5109 m)

W dolnej części lasu deszczowego, zaraz przed drogą przez bagna przychodzi zmierzch. Jak to na równiku – jest jasno, a kilka minut później nic nie widać. Mimo, że wszyscy mają czołówki – nocne skakanie z kępy na kępę oraz przeprawy przez śliskie drewniane pomosty sprawiają duże problemy i tempo marszu spada do około ośmiuset metrów na godzinę. Mamy nadzieję, że nasz dzielny kierowca będzie na nas czekał. Póki co raczej klniemy, denerwujemy się, raz po raz wpadamy po kostki do błota. Teraz przydałyby się kalosze…

Wulkan Sabyinyo. Wulkany WIrunga w Ugandzie. Park narodowy Mgahinga.

Bliskie spotkanie ze słoniem leśnym

Nagle strażnicy zaczynają się denerwować i o czymś debatować. Pokazują palcami gdzieś w ciemność. Z dżungli słychać dziwne odgłosy. Co to jest? Małpy? Ptaki? Bawoły? Rebelianci? Nagle z gęstwiny wyłania się kształt i wszyscy zamieramy w bezruchu a serce zaczyna mocniej bić. W świetle latarki widać, że to słoń leśny.

Ten to młody osobnik, rozgląda się nerwowo, miota w lewo i w prawo. Strażnicy natychmiast sięgają po karabiny, słychać odgłos odbezpieczanej broni. Od razu myślę, Boże żeby oni nie musieli zastrzelić tego słonia. Zwierzę jest przepiękne, majestatyczne, ale… co innego oglądanie go na National Geographic, co innego z samochodu na safari, a co innego w świetle latarki w środku dżungli w nocy dokładnie na twojej drodze. W końcu strażnikom udaje się odgonić słonia, który znika w gęstwinie leśnej, a w oddali słychać nawoływanie całego stada. Jesteśmy mniej niż kilometr od siedziby parku, ale czekamy aż przyjdą po nas posiłki, w tym gość z ogromnym reflektorem. Gdy tylko zeszła adrenalina i było wiadomo, że wszystko skończyło się dobrze wszyscy stwierdziliśmy, że warto było iść na Sabyinyo dla samego spotkania ze słoniem.

Wulkan Sabyinyo. Wulkany WIrunga w Ugandzie. Park narodowy Mgahinga. Grupa High Away na szczycie.

W siedzibie parku żegnamy się z Kosmą, Jovanem i resztą strażników. Podziwiamy szybkość ich reakcji i zimną krew w sytuacji kryzysowej. Powiem szczerze, po pierwszej wycieczce na Sabyinyo myślałem, że oni są tak bardziej pro forma – dla picu. Teraz już wiem, że bez nich statystyki śmiertelności turystów wędrujących po wulkanach Virunga mogłyby być gorsze niż na Evereście… Chłopcy uczciwie zarobili na swoje napiwki.

Spóźnieni, mokrzy, brudni od błota i lekko zestresowani po spotkaniu ze słoniem docieramy do auta po 12 godzinach i 4 minutach solidnej górskiej walki. W planach miało być 9 godzin, ale cóż… zdarza się. Od razu dowiadujemy się, że burza, którą przeżywaliśmy na górze zniszczyła drogę i musimy wracać do Kisoro naokoło, co zajmie dodatkowe pół godziny.

W hotelu spotykamy „gorylową” część grupy zachwyconą ze spotkania z gorylami górskimi. Oni opisują nam jakie to uczucie stać oko w oko z gorylem, my z przejęciem opowiadamy o leśnym słoniu. W kategorii spotkań z dziką przyrodą jest zdecydowanie remis. Następnego dnia w drodze w Ruwenzori przejeżdżamy przez park narodowy Queen Elizabeth, więc nawet z drogi można nafotografować się do woli słoni, bawołów, antylop, koronników szarych i każdego zwierza, jakiego dusza zapragnie.

Po takiej całodziennej rozgrzewce z dreszczykiem jesteśmy gotowi nie tylko na Ruwenzori, ale na wszystko. W końcu nie może być ciężej niż tego pierwszego dnia. Prawda?

Hubert Jarzębowski
Przewodnik górski UIMLA, autor programu wyprawy w Ruwenzori

Jak wygląda wizyta u goryli w Ugandzie?

Goryle górskie będziemy mogli odwiedzić w paśmie wulkanów Wirunga w Parku Narodowym Mgahinga przy granicy z Rwandą i DR Kongo. Pozwolenie kosztuje 700$ (w sąsiedniej Rwandzie wizyta u goryli jest już przeszło dwukrotnie droższa).

Pozwolenie powinno rezerwować się z wyprzedzeniem, chociaż często się zdarza, że są wolne miejsca przy rezerwacji w ostatniej chwili, a nawet czasem odwiedza się rodzinę goryli w samotności.

Strażnicy parku zawsze wiedzą, gdzie znajdują się goryle, gdyż rodziny są Malo ruchliwe i bardzo rzadko przemieszczają się więcej niż kilkaset metrów dziennie. Spacer do rodziny goryli może zająć godzinę, dwie godziny lub tylko dziesięć minut, w zależności od tego gdzie one są. U rodziny spędza się maksymalnie godzinę, grupa liczyć może maksymalnie 8 osób, nie wolno podchodzić do goryli na odległość mniejszą niż 7 metrów, nie wolno również uczestniczyć w tej wycieczce w przypadku choroby np. grypy, gdyż ludzkie choroby łatwo przenoszą się na te wspaniałe zwierzęta.

Czy warto? Tak. Mimo ogromnych kosztów nie znam osoby, która była zawiedziona tą wycieczką i wszyscy zgodnie mówią, że był to jeden z najbardziej magicznych momentów życia.

    Zgłoszenie

    Moje dane kontaktowe:

    • Liczba miejsc, które chcę zarezerwować:

    • Wybieram termin wyjazdu:

    Krótko o mojej obecnej kondycji (prosimy szczerze!):

    To mój pierwszy wyjazd trekkingowyKiedyś było dużo chodzenia. Teraz wysiadają mi kolana, ale daję radęLubię góry, ale powolutku i spokojnieNie mam zbyt dużego doświadczenia, ale kondycja dobraMam dobrą kondycję. Lubię dużo chodzić i zdobywać szczytyUwielbiam wspinaczkę, biegi górskie, skitury. Pełna profeskaJestem Jerzym Kukuczką/Wandą Rutkiewicz


    [conditional conditional-191]

    [/conditional]

    Dodatkowe uwagi (np. dieta, alergie, własny dojazd)


    ,

    z Biurem Podróży High Away.